Polsko-francuskie wesele Gosi i Alexa
Wiedeń w paryskich sercach na podwarszawskiej ziemi
Granice w sposób naturalny dzielą. Podkreślają różnice. A jednocześnie umacniają tożsamość i to, co w nas najbardziej nasze. Uszanowane – rodzą szacunek, otwierane – zbliżają. I to – prócz naturalnej zabawności posługiwania się obcym językiem (czujemy to doskonale, gdy obcokrajowcy próbują mówić po polsku ;)) – najbardziej lubię w międzynarodowych weselach.
Nie wiem czy to wesele było bardziej polskie, czy bardziej francuskie (spekulanci obstawiali różne wyniki na facebookowych kontach ;)). Z całą pewnością jednak ten drugi motyw (jak każda inność w naszym życiu) szczególnie wyraziście wybrzmiał w moich uszach. Od wdzięcznej zgadywanki (dobrze znanej Francuzom zabawy), w której Młodzi szukali motywów wspólnych w określonych grupach gości, poprzez historię (realnie unaocznioną) o dwustu pięćdziesięciu odmianach sera (a już myślałem, że tylko żab we Francji tak dużo ;)), a na wybrzmiewającej przy różnorakich okazjach i w różnorodnej stylistyce piosenkach francuskich kończąc.
Zaczęliśmy jednakże od niemieckiego marsza (w błędzie są Ci, co sądzą, że Mendelssohn był Austriakiem). Wiedeńskim walcem rozpoczął się bal.
I pięknie było, serdecznie i lekko. Radość ma różne odmiany, choć miłość – niezmiennie – jedno tylko imię.
Wypadałoby na koniec napisać coś po francusku, albo przynajmniej o jakąś Anglię się otrzeć. Skorzystam jednak z przywilejów lokalnego asystenta gospodarza miejsca. Radość to i zaszczyt móc z Wami świętować!
Gosiu, Alex’ie – najlepsze dla Was! 🙂
– Sylwek
Wodzirej Double Wings