Wesele Ani i Michała
czyli na ratunek wodzirejowi
Niemniej wodzirej w tracie wesela doświadczał odczuć – w kontekście tego miejsca i czasu nad wyraz ciekawych 😉
Znajomi nieznajomi
Z Anią i Michałem po raz pierwszy zobaczyliśmy się już na miejscu, na progu rozpoczynającego się właśnie wesela (odległość pomiędzy Warszawą a Poznaniem jest zbyt duża, by za oczywiste przyjąć spotkanie twarzą w twarz). Oczywiście znaliśmy się z wcześniejszej korespondencji i licznych ustaleń. Mamy też (z Anią) na swój sposób wspólne korzenie. Oboje kończyliśmy Akademię Muzyczną w klasie gitary i oboje otarliśmy się o tego samego profesora – Ryszarda Bałauszkę, którego postać już w trakcie wesela była przywołana (wieści niosą, że nie wiele brakowało a i on sam byłby na weselu obecny).
Widok z góry
Bardzo stylowy wystrój wnętrza (wszystko w drewnie) i oryginalne usytuowanie zespołu – na ponad dwu i pół metrowym wyniesieniu. Jednym słowem widzieliśmy wszystko z góry 😉
Zaskakujący obrót spraw
Ania i Michał byli chętni by na weselu było dużo zabaw. Taki był też plan. W pewnym momencie jednak jego realizacja stanęła pod poważnym znakiem zapytania. Tuż po zakończeniu kolejnego seta muzycznego i zaproszeniu gości na ciepły posiłek odczułem silny ból w brzuchu. Chwilę potem wymioty i…
Ania oprócz bycia muzykiem jest też ratownikiem medycznym. Była też na sali pielęgniarka i lekarz. Ostatecznie wylądowałem w szpitalu.
Jeszcze nim mnie zabrali – zdążyłem poprosić, by dalszą część wesela prowadził Maciek (obecny z nami tego wieczoru jeden z wodzirejów Double Wings), a grać miał DJ. Jak się potem okazało, dalej grał zespół (piosenki z żeńskim wokalem). Ja tymczasem zwijałem się z bólu raz w samochodzie, dwa na łóżku szpitalnym badany przez kolejną grupę lekarzy. Co jakiś czas ból ustępował (zastrzyki i kroplówki robią swoje).
Ostatecznie przeszło przed drugą w nocy i lekarze zdecydowali, że mogę wrócić na wesele. Diagnoza – ??? Krew, mocz, rentgen, usg i różnorakie „ręczne” badania nie wskazały na nic konkretnego.
Jeszcze nim zdążyłem opuścić szpital panie pielęgniarki zrobiły sobie ze mną zdjęcia. Z pewnością byłem dość nietypowo ubrany, jak na szpitalnego pacjenta 😉
Ciąg dalszy
Gdy wróciłem na salę, zdaje się, że wszyscy byli świadomi tego, co się wydarzyło. Bardzo miłe przywitanie i… do roboty. Zdążyliśmy nadrobić niedobór piosenek w męskim wykonaniu, a Ani i Michałowi zaśpiewaliśmy „Syćka se Wom zycom”.
Co się działo w międzyczasie – wiem tylko z opowieści. Jak się zdaje Maciek i Zespół spisali się dzielnie. Nic, tylko mogę odejść na emeryturę 😉
Królewskie śniadanie
Jeśli królowie miewali posiadłości w lasach, to o poranku dnia następnego mieliśmy okazję zasmakować tego klimatu, który był dla nich codziennością.
Sztuka, życie i radość
„Życie jest sztuką, ale sztuka nie jest życiem”. Czasem jednak pomiędzy nimi przechodzą jakieś na tyle istotne nici, na tyle mocne więzy spajają je ze sobą, że trudno postawić granice, oddzielające jedne od drugich. Życie wówczas nabiera kolorów, a sztuka staje się realnością dnia codziennego. I tego właśnie Wam, Aniu i Michale – życzę.
Z serca Wam też dziękuję – ja, szpitalny wodzirej, za wyrozumiałość, troskę i elastyczne podejście do nieprzewidywalnych wydarzeń na progu Waszego wspólnego życia, na Waszej pierwszej wspólnej, małżeńskiej imprezie.
To bardzo miły czas i bardzo wdzięczne (pełne wdzięczności) wspomnienia.
Dużo dobra dla Was!
– Sylwek i Ekipa Ratunkowa Czarnych Orłów 😉
Wodzirej Double Wings