Wesele Arlety i Janka

na śmierć zaplątani

Sztuka rozpoczyna się we Włoszech, na deskach teatru La Scalla, kiedy to młody kompozytor, uprzednio podstępem uprowadziwszy młodą śpiewaczkę operową (głęboko przekonaną, że podróż zaprowadzić ma ją ostatecznie do Krakowa), tuż po zakończonym spektaklu, na oczach zgromadzonej – wzruszonej i zaskoczonej – publiczności i bynajmniej w nie mniejszym stopniu wzruszonej i zaskoczonej tejże, która uprowadzoną była, tam właśnie jej się oświadcza.

Oświadczyny przyjęte zostają z wdziękiem, serdecznością i oddaniem dorównującym niebywałemu pomysłowi szaleńca. Od tego momentu codzienność rozpoczyna wdzięczny taniec – powolny, emocjonalny, liryczny i zalotny niczym kujawiak – z niecodziennym przygotowaniem do dnia zaślubin.

Misterna troska o szczegóły nadaje niebywałego kolorytu historii, którą w owym dniu pragną opowiedzieć i treściom, które mają zostać w nią wplecione. Jakieś niebywałe upodobanie w pięknie życia i w sobie nawzajem pozostawia ślad we wszystkim, co obmyślają, planują i ostatecznie z niezwykła starannością i troską realizują.

Ślub decydują się zawrzeć w malowniczym kościółku na Mazurach. Płyną tam statkiem razem ze swoimi gośćmi. Msza jest nie tylko wydarzeniem liturgicznym, sakramentalnym i społecznym ale i artystycznym. Wybrzmiewają dźwięki jego muzyki specjalnie na tę okazję skomponowanej. Gdy statkiem powracają na miejsce swego świętowania prócz Mendelsohna wita ich Charpentier, swoim podniosłym i pełnym blasku Te Deum. Pierwsze kroki stawiają w rytm historycznego, ze wszech miar polskiego Poloneza.

Miłość do muzyki klasycznej jest miłością do standardu, to tradycji, do form, stylistyk dobrze ugruntowanych, sprawdzonych, w których zawarta jest mądrość, sens i logika. Po wielokroć wykonywane te same utwory, z żelaznym szacunkiem dla źródła i zamysłu twórcy – ostatecznie nigdy nie są takie same. A jeśli nawet odtwarzane są te same motywy to tylko dlatego i właśnie po to, by raz jeszcze, na nowo przywołać do życia piękno w nich zawarte, niczym po raz kolejny oglądane obrazy, na których oko i ręka mistrza zatrzymały fragment świata tak piękny, że warty utrwalenia.

Nie pominęli żadnego z ważnych elementów, a zarazem po mistrzowsku, z ogromną klasą, lekkością i wdziękiem wypełnili niepowtarzalną, osobistą i jakże ujmującą treścią każdy z nich.

Otrzymawszy rolę pierwszego skrzypka w ich weselnej orkiestrze, nie mogłem się nadziwić temu, co i jak przygotowali. Spisywałem skrzętnie na skrawku partytury najpiękniejsze momenty i pomysły jak medale, puchary i dyplomy dla rodziców, tort w kształcie fortepianu i wspólnie wykonana piosenka o ich zaplątanej na śmierć miłości, niczym drugi pierwszy taniec, w którym wyrazili chyba wszystko, czym może być pełna zachwytu miłość mężczyzny do kobiety i pełna głębokiego oddania miłość kobiety do mężczyzny. Z tego co udało mi się spisać powstanie kiedyś libretto. I wiem już, kto napisze do niego muzykę i kto wystąpi w roli primadonny.

Zdumiewającym jest to, jak piękną i trwałą może być miłość ludzka. Jak niebywałe owoce rodzą się z troski o każdą chwilę i tego, kto jest nam dany. „Moje Szczęście”, „Moje Słońce” – Janek i Arleta – najbardziej „szurnięta” para, jaką kiedykolwiek spotkałem.

Nie życzę im szczęścia, ale by jak najwięcej ludzi mogło doświadczyć tego, co zostało im dane.

– Sylwek

Sylwester Laskowski
Wodzirej Double Wings