Bezalkoholowe wesele Natalii i Karola

radość i duma

Pamiętam z przed paru lat pewien pokaz sztucznych ogni. Z każdym kolejnym wystrzałem coraz szerzej otwierały mi się źrenice, a ja sam nie mogłem wyjść z podziwu, że może to być aż tak zdumiewające. I gdy już myślałem, że to finał, że najlepsze mam już za sobą – dosłownie chwilkę potem następowała nowa, jeszcze bardziej wprawiająca w zdumienie kulminacja, która po chwili okazywała się być jedynie preludium do kolejnej jeszcze bardziej zdumiewającej odsłony. I tak po wielokroć.

Tej nocy, którą spędziliśmy razem w siedleckiej Orchidei nie było ani jednego wystrzału. Niebo było ciche, spokojne, lekko tylko gwiaździste. Sceptycy wróżyli rychły, cichy, spektakularnie nudny koniec – podobnie zresztą jak i nudny przebieg całości tego wesela. I choć sceptycznie się zapatrywałem na owe ich sceptyczne wróżby, to nie przypuszczałem, że w tę cichą, spokojną i lekko tylko gwiaździstą noc uda się narobić aż tyle zamieszania – nie tylko na parkiecie, ale i w sercach i głowach sceptyków.

Przecierających z niedowierzania oczy zbyt wielu tej nocy nie widziałem. Przypuszczać więc należy, że nawróceń mieliśmy wiele. Sceptycy wrócili do domu samodzielnie prowadząc nie tylko siebie samych, ale i samochody, którymi zwykle ktoś ich po weselach odwoził.

W historii siedleckiej Orchidei to pierwsze bezalkoholowe wesele (a lokal funkcjonuje już dobrych parę lat). Jestem przekonany jednak, że pamiętać się o nim będzie jeszcze długo nie tylko z racji na fakt, że jako takie było pierwszym.

Wiele elementów wesela „wygrywa się” zanim ono się jeszcze rozpocznie. Namysł połączony z dobrą i dobrze wdrożoną decyzją rozwiązuje nie tylko wiele potencjalnych problemów, ale również kreuje końcowy kształt wielu kluczowych czynników ostatecznego sukcesu. Do najważniejszych i chyba nawet najistotniejszych decyzji należy wybór gości.

O ile wesele ma być czymś więcej niż tylko spotkaniem ludzi, którzy się dawno nie widzieli, albo być może nigdy nie widzieli, a wypadałoby by się zobaczyli; o ile wesele ma zawierać jakiś element przesłania, pewnej historii, opowieści, którą chcesz razem ze swoimi gośćmi stworzyć, o ile nabiera znamion nie tylko radosnego pobrykiwania w rytm przygrywającej kapeli, ale ma być pewnym wydarzeniem artystycznym – bez podziału na scenę i widzów, ale z jednym wielkim „polem akcji” gdzie role „aktorskie” przydzielone są – bez wyjątku – każdemu (z uszanowaniem jego preferencji, ograniczeń i naturalnych predyspozycji) i o ile w tym wszystkim decydujesz się na pójście pod prąd głosowi sceptyków, próbujących ściągać Cię w dół, bo zbyt wysoko mierzysz, a to zawsze grozi bolesnym upadkiem – o tyle odpowiedni dobór gości na weselu staje się elementem krytycznym.

Nie znam szczegółów, motywów i niuansów owych przedweselnych rozważań, które doprowadziły do sytuacji, że na tym weselu spotkali się tacy, a nie inni ludzie. Faktem jednak jest – bardzo się wzajemnie lubili i bardzo lubili się razem bawić. I dało się to odczuć praktycznie od pierwszych chwil, od bardzo radosnego, gromkiego, bardzo serdecznego, a zarazem ciepłego, prostego i szczerego przywitania – zarówno Młodych przez gości, jak też i gości przez Młodych.

Ceremonia przywitania odbywała się na dworze i tuż po jej zakończeniu Młodzi jako pierwsi weszli do środka. Nie poszli jednak od razu do stołu. Stanęli tuż przy wejściu na salę i raz jeszcze – uśmiechem i życzliwą obecnością witali każdego, kto wchodził do środka.

Nie zabrakło też dobrych, treściwych i serdecznych słów. Młodzi przedstawiali swoich gości, goście publicznie składali życzenia i dzielili się tym, co łączy ich z Młodymi. Szczególnym momentem była chwila, gdy Natalia opowiedziała o przyjaźni łączącej ją z Karolem, jej mężem.

Gdy zaczynaliśmy zabawę było już dość ciemno. Poloneza tańczyliśmy więc w lekkim półmroku, przy klimatycznym świetle lamp. Reflektory rozbłysły dopiero na pierwszy taniec Pary Młodej – bardzo pomysłowo zaaranżowany i z wielką radością wykonany.

I od tego momentu zaczyna się historia, którą opowiadać trzeba o wiele szybciej, na bezdechu, ze źrenicami otwartymi tak szeroko, jak to tylko możliwe. Historię gdzieś ostatecznie zamykającą się w jednym prostym stwierdzeniu, które wszystko wyraża – „Łał!” – powtarzanym po wielokroć.

Gdy masz prawie non stop – od wieczora po wczesny świt – dwustu ludzi pomysłowo, z zaangażowaniem, energią i pasją hulających po parkiecie, ludzi śpiewających razem z zespołem, albo zamiast niego (ech te „Hiszpańskie dziewczyny” ;)), ludzi cieszących się swoją obecnością i wszystkim tym, co jest im proponowane i gdy przy tym wszystkim są to ludzie – od początku do końca – w stu procentach trzeźwi – „Łał!” wydaje się najlepszym wyrazem tego stanu rzeczy.

Radość ma swoje głębokie źródło, zwłaszcza gdy jest stała, niezależna od okoliczności i różnorakich – pomyślnych czy niepomyślnych jej zbiegów. W takim świetle szczególnego charakteru nabiera profesja „bawienia ludzi” – im bliżej uda Ci się z nimi dotrzeć do źródła, tym bardziej jesteś zwycięzcą i lepiej zrealizowałeś swój cel.

Tylko Tobie chcę powiedzieć to
To co czuję dziś, kiedy przychodzi noc
Tylko Tobie tylko Tobie dam
Białą różę i wszystko to co mam

Tylko Ciebie mogę kochać tak
Tak do końca, jak kocha się tylko raz,
Tylko Tobie, tylko Tobie dam
Skrzydła wiatru i wszystko to co mam

To dla Ciebie jeszcze jeden wiersz
Moja muzyka i wszystko to co chcesz
Tylko Tobie, tylko Tobie dam
Kolorowy sen i wszystko to co mam

Natalio, Karolu – dziękuję! 🙂

Dużo dobra dla Was!

– Sylwek

Sylwester Laskowski
Wodzirej Double Wings