Wesele Oli i Krzysztofa
po prostu fajny koncert

Kiedyś pewien wodzirej zwierzył mi się z kłopotliwej dla niego współpracy z pewną parą, mającą dość ekscentryczne pomysły na przebieg własnego wesela. Rzec by się chciało, że każdy ma prawo robić na własnym weselu, co mu się podoba, a zasada „klient nasz pan” nakazuje usługodawcy, tu wodzirejowi dostosować się do koncepcji i zamysłu ich autora – swego pracodawcy.

Niestety, a może na szczęście, w branży, w której poruszają się wodzirejowie niekoniecznie owa zasada obowiązuje, a przynajmniej nie każdy wodzirej skłonny jest się do niej dostosowywać. I moim zdaniem to dobrze.

Gdy piosenkarz śpiewa piosenkę to mało kto pyta, czy to on jest autorem jej tekstu. Tak naprawdę to mało kto w ogóle tą kwestią się interesuje. Spontanicznie kojarzymy tekst piosenki z osobistymi poglądami tego, kto ją wykonuje. I im bardziej wyrazistą osobowością jest owa śpiewająca osoba, tym bardziej uważnie będzie dobierać przesłanie swoich piosenek. W szczególności nie będzie się godzić na wyśpiewywanie słów, pod którym sama nie jest skłonna się podpisać, których nie chciałaby firmować swoim własnym nazwiskiem.

Myślę, że ta analogia wystarczająco dobrze wyjaśniła, co mam na myśli, gdy wodzirej w swej pracy nie godzi się bezdyskusyjnie na obowiązywanie zasady „klient nasz pan”. I choć w szczegółowych sytuacjach, obrona własnych wartości może mu zaszkodzić, to na dłuższą metę w większości przypadków będzie pracować na jego korzyść. Zgodnie bowiem z zasadą, że „wodzirej to nie pajac„, będzie taką postawą budował swój autorytet i zdobywał siłę, niezbędną do bycia swoistym przywódcą na imprezach, które prowadzi.

Jasnym jest bowiem, że ekscentryzm może przekraczać granice stosowności, dobrego smaku, dobrego gustu lub po prostu zdrowego rozsądku, kiedy to w myśl poszukiwania za wszelką cenę oryginalnych rozwiązań zaczyna się zmierzać w kierunku dziwaczności. I choć artystom to czasem przystoi (choć daleki byłbym od brania dziwaczności za istotę artyzmu), to jednak w życiu codziennym „zwykłym” (normalnym ;)) ludziom potrzeba znaków czytelnych, jasnych i zrozumiałych.

Niebanalność wesel nie jest bowiem zawarta w ekscentrycznych formach, ale w głębi treści, które są na nich przeżywane i poprzez różnorodne – czasem bardzo proste, zwykłe, codzienne, niezmienne i oczywiste – znaki objawiane.

Ten długi wstęp miał mi posłużyć za wprowadzenie do refleksji na temat zakończonego dziś nad ranem wesela Oli i Krzysztofa, a które właśnie takim było – bardzo, bardzo zwyczajnym, a zarazem w tej swojej zwyczajności – uroczym.

Zwykła ludzka serdeczność, rozmowy i śpiewy przy stołach, Młodzi, którzy lubią się całować, a przy tym robią to w sposób, miły zarówno dla dzieci, rodziców jak też pokolenia ich dziadków. Alkohol, który czyni to, co czynić powinien – rozwesela, bez pozbawiania kultury i jasności oceny spraw. Różnopokoleniowe pary na parkiecie, płomienna miłość osiemdziesięciolatka do swojej żony, ojciec, który prosi o zagranie jego ulubionych piosenek, by je potem móc zatańczyć z córką, dziadkowie składający swym wnukom (nowożeńcom) publicznie życzenia, syn trzymający rękę na ramieniu swego ojca podczas rozmowy z matką, para siedemdziesięciolatków nie szczędząca sobie czułości na parkiecie po czwartej nad ranem i wiele pewnie innych rzeczy, sytuacji i rozmów, których na pewno nie jestem świadomy.

To kolejna z tych zwyczajnie niezwykłych, lub niezwyczajnie zwykłych nocy, kiedy po prostu byłem muzykiem.

Już po oficjalnym zakończeniu, byliśmy razem z Kubą (nasz pianista) w łazience. Wszedł jeden z gości w wieku Nowożeńców i rzucił lapidarne „Dzięki za fajny koncert!” Być może to najlepsze streszczenie naszego wkładu w to wesele.

Olu, Krzysiu! Miejcie się pięknie! 🙂

– Sylwek

Sylwester Laskowski
Wodzirej Double Wings