Wodzirej na wesele leci do Lublina
Wiola i Łukasz

Sierpień to czas wysokich lotów, głębokich nurkowań, wspinaczek na najwyższe szczyty i sięgania do korzeni. O takim właśnie weselu chciałem Wam opowiedzieć…

Lublin to rodzinne miasto moich dziadków. To też miejsce moich wyjazdów w czasie studiów na sympozja, tygodnie filozoficzne i wykłady na KULu. W Lublinie spędziłem też trochę czasu na rekolekcjach oazowych i różnego rodzaju kursach. Dlatego kiedy jechałem na wesele Wioli i Łukasza czułem, że jedę w dobrze mi znane miejsce.

Chociaż w sali Skowronek grałem po raz pierwszy, od progu czułem się jak w domu. Nie tylko dlatego, że był to dom weselny, a my nocowaliśmy w pokoju nad salą taneczną. Po prostu panowała tam bardzo przyjazna i rodzinna atmosfera, która sprawiała, że wodzirej może mieć nadzieję na dobre wesele.

Żeby klimatowi rodzinnemu i domowemu nie było końca, kiedy zaczęli przyjeżdżać pierwsi goście i w klapach wielu marynarek zauważyłem znane mi „foski” i „domki”, poczułem się jak animator na dniu wspólnoty w Krościenku, któremu powierzono organizację agapy i pogodnego wieczoru. Jednym słowem byłem w domu!

Jaki jest pożytek ze stłuczonych kieliszków? Uszkodzona limuzyna, szkło w progu, obsługa biegająca z szufelkami i zmiotkami…No właśnie? Co dadzą białe gołębie wypuszczone z furkotem przez nowożeńców? Nic, poza kilkomo białymi piórkami unoszącymi się na wietrze. Wiola i Łukasz postanowili podzielić się z gośćmi nie tylko wielkim, chrupiącym i pachnącym weselnym chlebem, który otrzymali od Rodziców chwilę po przyjeździe pod salę. Tego dnia jak skowronki z rąk Młodej Pary poleciał deszcz cukierków! W słodkich humorach ruszyliśmy więc na górę, bo jak skowronkowy dom, to nisko być nie mogło i gniazdko jadalne uwito na pierwszym piętrze.

Wesele to czas szczególnie błogosławiony. Podkreśleniem tego faktu u Wioli i Łukasza było szczególne błogosławieństwo, które otrzymali od Biskupa, jako, że wesele to było weselem bezalkoholowym, a które to błogosławieństwo zostało odczytane zanim zasiedliśmy do biesiadnego stołu.

W Double Wings już tak mamy, że lubimy latać wysoko. Odpowiednim tego dnia dla nas miejscem był taneczny parkiet, który znajdował sie na drugim piętrze! Tam polecieliśmy Polonezem, fruwaliśmy latino, świdrowaliśmy folkiem, a z piórami na głowie razem zatańczyliśmy dla Afryki. Zdarzało się, że pikowaliśmy na ciepły posiłek, po czym wzlatywaliśmy za Łukaszem i Wiolą niczym orły nad Kasprowym kręcąc obyrtki z przytupem i bez!

Kiedy już po raz trzeci graliśmy już naprawdę ostatni taniec, wywołałem do tablicy Taniec Belgijski. No i nie mogłem się wycofać. Poszło. Po nim taneczna fabryka ketchupu i korkociągiem Zorba!

Takie lądowanie o świcie sprawiła, że do rannych ptaszków sie nie zaliczam i gdyby nie budzik, pewnie zostałbym w Lublinie na dłużej.

Wiolu i Łukaszu. Uwiliście bardzo fajne weselne gniazdko! Dzięki, że mogliśmy tam na chwilę przycupnąć. Życzę Wam by Wasza Miłość tak, jak gniazdo bocianow była świadectwem i znakiem nowego życia i by wykluwało się coraz więcej dobra i światła!

Karol Koprukowiak
Wodzirej Double Wings