Wodzirej na wesele między jeziorem a morzem. Mariola i Łukasz

Zorganizowanie wesela w rodzinie, zasadniczo w nie długim czasie po jednym weselu jest wyzwaniem. Jeżeli dodamy , że to poprzednie wesele było weselem rodzonej siostry, to poprzeczka jest postawiona wysoko. A jak przeskoczyć poprzeczkę postawioną przez Sylwka Laskowskiego, który to wesele prowadził? Mariola i Łukasz, na samym początku wesela, chwilę po przywitaniu swoich gości powiedzieli mi: ” Karol, zdajemy się na ciebie”. Tak właśnie zaczęła się historia wesela które prowadziłem między morzem a jeziorem.

Chociaż tak naprawdę ta historia zaczęła się znacznie wcześniej i w zupełnie innym miejscu. Oto w Dolinie Miłości laborantka o włosach na wagę złota powiedziała „TAK” gitarzyście o duszy astronauty. A potem pojawiłem się ja 🙂

Wierzę Mietekowi Szcześniakowi, który śpiewa, że na ziemi jest o niebo lepiej. Zwłaszcza na koszalińskiej ziemi, w chwilach takich jak to majowe słoneczne popoudnie, kiedy Mariola i Łukasz, przemierzali drogę od granatowej Mazdy do czekających na nich Rodziców. Wprost nie mogę się doczekać kiedy zobaczę tę scenę widzianą z lotu drona!

Szukaliśmy rozwiązań, które będa na tyle oryginalne, by to wesele było Ich weselem, ale też by nie trzeba było rezygnować z wszystkich pomysłów i zabaw, które pomimo swej powtarzalności będą atrakcyjne dla wszystkich gości.

Warto tańczyć Poloneza na weselu. Zawsze, nawet gdyby był to setny raz, na setnym weselu. To najlepszy sposób by wszyscy goście, trzymając się za ręce byli poprowadzeni przez Młądą Parę do pierwszego tańca. Mariola i Łukasz zaryzykowali i elegancko i radośnie tak właśnie zrobili, zataczając kręgi i tunele wokół fontanny.

Jedną z zabaw oczepinowych jest tzw. Test zgodności, w którym poprzez zadawanie pytań sprawdzamy jak Państwo Młodzi znają siebie nawzajem. Ale zanim zaczęliśmy oczepiny to Mariola i Łukasz przetestowali swoich gości. I wcale nie robili sobie z nich przysłowiowych „jaj”, tylko w ramach punktów za dobrą odpowiedź jaja rozdawali. Słodkie, kurze, z czekoladą, w sześciopakach i z niespodziankami.

A niespodzianek na tym weselu nie brakowało. Zwłaszcza świetlistych. Zaczęło się od świetlistego tańca przytulańca. To nie mogło być nic innego. Ed Sheeran i dziękuję bardzo. Potem tort z racami. Wielki, trzypiętrowy z lukrowym modelem Marioli i Łukasza chyba prosto z cukierniczej drukarki 3D.

A na koniec żeby zbić poziom cukru wybraliśmy się na dwór i wpatrywaliśmy w rozgwieżdżone niebo na którym po chwili kolorowymi tysiącami iskier rozbłysły fajerwerki. Romantycznie, słodko i wystrzałowo, czyli tak jak na weselu być powinno.

To już niemal tradycja że tańczę Belgijkę w okolicach czwartej nad ranem. I zazwyczaj na jednej się nie kończy. Tak było tym razem. Kiedy po oczepinowych rywalizacjach, zakończonych finałową rozgrywką myśliwego, który na chwilę zdjął lisa z muszki, by zająć się kwiatem tanecznie hodowanym przez ogrodnika, pojawiła się tzw. Belgijkowa grupa trzymająca władzę. I z zapałem ruszyła na parkiet. Ale szczególnie wielkie brawa należą się tym, którzy tańczyli ją pierwszy raz w życiu, bo nauka tego układu po całej nocy weselnego szaleństwa jest nie lada wyzwaniem. Po chwilowym zachwycie i dokładaniu kolejnych elementów ktoś się poddawał, żeby po chwili do nas wrócić, a inny ktoś przyglądając się zza stołu dołączał do zabawy. Dlatego tym większą widziałem radość na twarzach i wyczuwało się satysfakcję, kiedy w końcu belgijkowa załoga ruszyła na pełnej prędkości. Mało tego, oni chcieli jeszcze!

Przez całe wesele w kąciku stał czarny Les Paul. Ten kto dotrwał do końca wesela mógł usłyszeć kilka dźwięków, które wydobył z niego Łukasz, dopełniając tym samym ostani rozpieszczający przytulańcowy set, który zagrałem dla nich.

Mariolu i Łukaszu, wehikuł czasu istnieje, jesteście nim Wy i Wasi goście, którzy tę niespodziankową wystrzałową noc w Jamneńskim Dworku będą wspominali. Wracajcie często do tych chwil, do tego co wspólnie stworzyliście z pomocą kochających Rodziców, wiernych Świadków, bliskich i przyjaciół. Zaczęło się od „uśmiechu” na imprezie w akademiku i tak leci z kosmiczną prędkością przez Dolinę Miłości, Koszaliński kościół i Jamneński Dworek z przystankiem w Paryżu i… gdzie byście nie byli patrzcie na siebie tak jak w czasie Waszego pierwszego tańca, powtarzając „Na ziemi jest o niebo lepiej. Dziękować nigdy nie przestanę. Że życie jest. Dobrze że jesteś”.

Karol Koprukowiak
Wodzirej Double Wings