Wodzirej na zwycięskie
polsko-irlandzkie wesele
Joanna i Arthur

Po wczorajszym meczu, w którym reprezentacja Polski po emocjonującej końcówce zremisowała z piłkarzami Irlandii, postanowiłem, że nie mogę już dłużej czekać i trzeba jak najszybciej zabrać się do przedstawienia Wam relacji.Co prawda na stadionie w Dublinie nie byłem, mecz oglądałem z przerwami, rzutnik odmówił współpracy, więc spotkanie oglądałem na 13 calowym ekranie laptopa, a gol Polaków przegapiłem. Co to w takim razie będzie za relacja? Ano z polsko-irlandzkiego spotkania rozgrywanego w Pałacu w Łochowie, które zakończyło się zwycięstwem, wszyscy grali do jednej bramki, a na oczepinach gole sypały się wielokrotnie!

Tego spotkania nie mogłem przeoczyć. Przygotowania taktyki trwały trochę, dopracowywanie składu, drobiazgowe ustawienia poszczególnych zawodników na placu boju, taneczne zagrywki opracowane do perfekcji, stałe fragmenty gry jak Polonez czy oczepiny, choć nie wszystkim graczom znane, to przebiegły pomyślnie. No i rzutnik jak zawsze sprawny! A przydał się zwłaszcza na zwieńczenie oczepin, kiedy Państwo Młodzi przygotowali wyjątkowy konkurs z wiedzy…o nich samych!

Wesele to szczególny czas, kiedy możemy towarzyszyć Młodej Parze, kibicować ich miłości wznosząc okrzyki, toasty i życzenia na ich cześć, obsypywać ich brawami i owacjami na stojąco. Zawsze zachęcam by nie szczędzić im radości, wsparcia i hałasu!

Do boju weselną drużynę poprowadziła Joanna, znana gościom jako Dżoana, Joaśka, Aśka…ufffff…kiedy zapytałem o to gości odpowiedzi z każdego stolika padało wiele. Drugim kapitanem zwycięskiej drużyny był Arthur. Co do znajomości jego imienia zgodność pytanych gości była pełna – Arthur to Arthur!

Bardzo to lubię na weselach międzynarodowych. Pomimo tylu obiektywnych różnic jakie stanowi język, klimat, w którym się żyje, o tradycjach weselnych nie wspominając, zawsze czuje się atmosferę jednomyślności. Chodzi przecież nie o tradycję, nie o język czy przyzwyczajenia. Chodzi o to by świętować wyjątkowe wydarzenie, jakim jest ślubowanie miłości i radować się ile tylko starczy sił.

Sił w tym spotkaniu starczyło na wielokrotnie więcej niż 90 minut. Parafrazując powiedzenie Kazimierza Górskiego można śmiało powiedzieć, że wesele było jedno, a bramki dwie. Zwłaszcza w finale konkursu konkursów, w którym boisko weselnego parkietu na chwilę zamieniło się w lodowisko. Bynajmniej nie z powodu atmosfery, bo ta była gorąca, a z racji na rozgrywaną konkurencję – weselny hokej!

Asiu i Arthurze! Poprowadziliście swoją weselną drużynę do zwycięskiego, weselnego boju! Grajcie dalej, pomimo skurczy, które czasem będą łapały ze zmęczenia, grajcie dopóki miłosna piłka w grze! Macie za sobą wsparcie niesamowitych i oddanych kibiców, których doping widziałem na Waszym weselu. Kibicuję Wam i ja!

Karol Koprukowiak
Wodzirej Double Wings