Pierwszy…bieg.

Zawsze uważałem, że pierwszy taniec, to coś więcej niż tylko obowiązkowy element przyjęcia weselnego.

Czasem myślimy o nim jak o biegu na 1600m znanym z lekcji wychowania fizycznego. Trzeba zaliczyć i już. Zrobić swoje, napocić się, zgrzać, doczłapać do mety, przyjąć ocenę i jak najszybciej zapomnieć idąc na klasówkę z matematyki…

Podejmując trop lekkoatletyczny, wolę patrzeć na pierwszy taniec jak na bieg z ukochaną osobą.
Kiedyś z (wtedy jeszcze) moją narzeczoną, wybraliśmy się na randkę. Kawiarnia, kino i…spóźnienie na ostatni autobus…Decyzja: biegniemy czy czekamy nie wiadomo ile na autobus nocny? Jak szaleni, pokrzykując tylko do siebie, nawzajem mobilizując się do szybszego biegu, trzymając za ręce, lecieliśmy na złamanie karku podziemiami Warszawy mijając tylko zdziwionych przechodniów.

I jest coś takiego we wspólnym bieganiu, może to adrenalina, może zmęczenie, może zatracenie granicy między pośpiechem a śmiesznie wyglądającą pogonią, że człowiek zaczyna się śmiać i zapomina już po co biegnie.

Co by to nie było, nie patrząc na technikę, reakcje otoczenia i nasze możliwości czerpaliśmy radość ze wspólnego biegu. W pewnym momencie nie wiedziałem już czy biegniemy żeby zdążyć na autobus czy biegniemy dla zgrywu. Najważniejsze, że mieliśmy przy tym tyle radochy, że dosłownie wpadając w końcu do mającego już odjeżdżać autobusu czuliśmy się jak zwycięzcy nowojorskiego maratonu z zadyszką bardziej ze śmiechu niż wysiłku.

Czerpiąc radość z bycia razem, dzieląc się nią z innymi, a przy tym dobrze się bawiąc, już na starcie wygracie swoje wesele i jeszcze nie jeden życiowy maraton!

Dla wszystkich szykujących się do biegu: cierpliwości na treningach, dobrze dobranej strategii, wygodnych butów, a przede wszystkim dużo radości i pomysłowości!

Karol Koprukowiak
Wodzirej Double Wings